O pełnych ironii gimnazjalistach, rozłożonych na łopatki przez Ducha Świętego, z Witkiem Wilkiem rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Wiesz, że z tysiąca opowieści o cudach, które były Twoim udziałem, nie dotykają mnie nawet te wszystkie wskrzeszenia czy uzdrowienia, ale to, że nawróciła się cała klasa gimnazjum?
Witek Wilk: I to jaka klasa…
ROMAN KOSZOWSKI /FOTO GOŚĆ |
Strach się bać?
Gorzej. (śmiech) Poprzednia wychowawczyni klasy I B (nauczycielka z wieloletnim doświadczeniem) po pół roku pracy załamała się i zrezygnowała z... zawodu. Szkoła prywatna. Katolicka. Działająca wedle zasady: „Płacę i wymagam”. To była strasznie trudna klasa z bardzo bogatymi dziećmi.
Co to znaczy „bardzo bogatymi”?
Obrzydliwie bogatymi. Ich rodzice mieli nie tylko potężne wille czy baseny zasłaniane trawą, ale i własne helikoptery, prywatne ogrody zoologiczne. Te dzieciaki miały wszystko. I myślały, że wolno im wszystko. Miały własne quady, potężne tory crossowe, które dostawały w prezencie na 14. urodziny
Ciszej, bo mój syn usłyszy…
Wiesz, jaki najsłabszy samochód tam widziałem? Audi 8. Ja miałem z nimi godzinę muzyki tygodniowo. Za każdym razem opowiadałem im o jakimś nowym cudzie, którego doświadczyłem. Mam tego parę tysięcy. (śmiech)
Słuchali czy reagowali szyderką?
Różnie. Nie przejmowałem się tym. Przyzwyczaili się. Pewnego dnia dyrektor rzucił: ponieważ nikt nie zgłosił się na ochotnika, wychowawcą I B zostaje Witek Wilk. Ja??? Przecież się nie nadaję, nigdy nie miałem wychowawstwa. Nie lubię instytucji szkoły, tych wszystkich formalności, roboty papierkowej. Nie miałem wyjścia. Zostałem wychowawcą. „Czego ode mnie oczekujecie?” – zapytałem. „Wycieczki klasowej! Byle od poniedziałku do piątku, żeby weekendu nie zmarnować”. (śmiech) „OK. Pojedziemy. Zabiorę was do Wisły. Ale w zamian za to... nauczycie się piosenki »Wiara czyni cuda«”. „My??? Nie umiemy śpiewać”. „Bardzo dobrze: od tego zaczniemy. Sorry, coś za coś”. Zaczęliśmy się pakować. Mieliśmy prywatny autobus z kierowcą, sporo kasy na wydatki. Dyrektor mówi: „Witek, dam ci dla ochrony z czterech wychowawców”. „Nie, dzięki, sam pojadę”. „To dam ci księdza. W prywatnej katolickiej szkole brak religii nikogo nie zmartwi. Gdyby brakło matmy czy angielskiego, rodzice zrobiliby aferę”.
Wynająłem wypasiony pensjonat oddalony o 3 kilometry od najbliższego sklepu. Nie chciałem, by dzieciaki wyskakiwały po alkohol. Sam pochodziłem po sklepach w Wiśle, by przypomnieć że sprzedawanie alkoholu młodzieży do lat osiemnastu i tak dalej… Zawiadomiłem policję, że przyjeżdżamy. Powiedziałem, że przyjedzie bardzo specyficzna młodzież z Mazowsza. To była naprawdę ostra klasa. Niektórzy uczniowie mieli już sprawy w prokuraturze.
Nie bałeś się tego wypadu?
Nie. Czekałem na to, co zrobi z nimi Bóg. W poniedziałek przyjechaliśmy na miejsce. Była próba śpiewu. Na drugi dzień pojechaliśmy do studia Deo Recordings. Powiedziałem realizatorowi: „Czarek, czegoś tak strasznego nigdy nie słyszałeś, ale nie przejmuj się. Nagrywaj”. Nagrał. Profesjonalnie. Samo nagranie chórków (półtorej minuty śpiewu) zajęło im trzy godziny. (śmiech) Byli lekko przerażeni. Ksiądz nagrywał z tego króciutkie filmiki. Już w autobusie w drodze powrotnej do pensjonatu, gdy puściliśmy naszą piosenkę, a ksiądz podłączył do DVD filmiki, zatkało nas. Świetny teledysk! Przez dwa kolejne dni młodzi sami zaczęli dokręcać nowe sceny do teledysku. Wkręcili się. Wszystko szło dobrze. Do czwartku, kiedy to podeszła do mnie właścicielka pensjonatu: „Panie Witku, oni zbili niezwykle cenną wazę. Była dla mnie bardzo ważna ze względów osobistych. Ukryli skorupy pod stoliczkiem z długim obrusem, żeby nie było nic widać”. Zawołałem klasę: „Znacie reguły: najgorsza, ale prawda. Bóg nienawidzi kłamstwa. Będzie prawda, będziemy żyli w zgodzie”. Ksiądz powiedział: „Za karę pójdziecie dziś o 21 na Mszę”. Przyszli. Tego dnia było czytanie: „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych, osiągniesz zbawienie”. Powiedziałem: „Słuchajcie: albo to, co słyszycie, jest pobożną bajeczką, albo prawdą. To mocne słowo. Znamy się już półtora roku: zaufajcie mi: dziś możecie przekonać się, że to, co opowiadałem wam o Bogu, może zadziałać w waszym życiu, może być waszym udziałem. Odważcie się”.
Nie bałeś się zaryzykować? Skąd wiesz, że to zadziała, sprawdzi się w praniu, że na Twoje słowa zstąpi Duch?
Jeśli nie zaryzykujesz, nigdy się o tym nie dowiesz. Wiem, wiem: hamulcem jest lęk. Ale jeśli zadziałało to 99 razy, to dlaczego miałoby być inaczej za setnym? Ja nie głoszę swoich mądrości, tylko czystą Ewangelię. Powiedziałem: to nie przypadek, że dziś są te słowa. Nie znacie ich: ani z domów rodzinnych, ani z kościoła, bo do niego nie chodzicie. Kto chce wyznać, że Jezus Chrystus jest Panem? Wszyscy wstali. Łącznie z kierowcą autobusu.
Nie zadziałał efekt stada?
Nie wiem. Kim jestem, by to oceniać? Po co to zresztą robić? „Poznacie po owocach...”. Powiedziałem: ksiądz na odległość nałoży na was ręce i będziemy prosili, by przyszedł do nas Duch Święty. Cisza, oczekiwanie. I wtedy naprawdę zstąpił Duch. Ci twardziele, zazwyczaj pełni ironii, zaczęli płakać, śmiać się. Jeden delikwent, który za karę przesadzany był na Mszy ciągle do przodu i wylądował już w pierwszej ławce, skulił się. Co się stało? – pomyślałem. Podchodzę, a na podłodze kałuża. „O, posiusiało się biedactwo” – zażartowałem. To była kałuża łez! Ten twardziel płakał jak dziecko. Ksiądz zdumiony. Msza trwała ponad półtorej godziny. Gdy się skończyła, do pokoju księdza ustawiła się dłuuuuga kolejka do spowiedzi. Młodzi opowiadali, że ostatnio byli u spowiedzi w czasie Pierwszej Komunii, by zaliczyć parafkę. Wiedziałem, że to owoc Ducha: „Gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu” (J 16,8). Oni naprawdę zapłakali nad swoim grzechem. Gdy zaprosisz Ducha, On przyjdzie i pokaże ci, gdzie jest twój problem: jednemu pokaże zranienia z dzieciństwa, innemu aborcję w rodzinie, molestowanie. Duch to naprawdę pokazuje. Msza się skończyła. Młodzież rozeszła się po pokojach. Policja była zawiadomiona: dziś jest zielona noc….
Noc cudów…
Dokładnie: wszystko może się zdarzyć. (śmiech) Byliśmy przygotowani na najgorsze. Dwunasta w nocy. Zacząłem z księdzem obchód pensjonatu. Coś podejrzanie cicho. Wchodzę do pierwszego pokoju: trzech chłopaków pochylonych nad łóżkiem. Czytają coś. „Ooo, my ich! Czytają na pewno »świerszczyki«”. Patrzę, a oni siedzą nad Biblią. „Panie Witku, coś się na tej Mszy stało, więc znaleźliśmy jedną Biblię w bibliotece” – opowiadają. Wchodzę do drugiego pokoju: to samo; chłopcy siedzą nad Biblią. A oni nigdy wcześniej nie zadali ani jednego pytania o Boga czy Kościół! Okazało się, że wszyscy w pensjonacie zapragnęli poznać Boga. Nikt nie „dymił” w czasie zielonej nocy. Wchodzę do pokoju dziewczyn. Patrzę – jedna z nich, która zaczęła płakać w czasie Mszy, ryczy do tej pory: „Panie Witku, Bóg istnieje! To niesamowite. Czuję, że coś mnie w środku oczyszcza”. Ta dziewczyna wraz z siostrą miały sprawę w prokuraturze przeciwko innym dziewczynom. Hardcore. Nienawiść wisiała w powietrzu. I nagle otwierają się drzwi (zasłoniły mnie, więc osoby wchodzące nie miały pojęcia o mojej obecności). Patrzę: wchodzi ta dziewczyna, z którą lokatorki miały na pieńku. Z drugiej strony barykady. Słucham, a wchodząca dziewczyna płacze i mówi: „Byłam u spowiedzi. W sali bilardowej znalazłam twoją kurtkę. Chcę ci ją oddać”. Chłopie, znałem tę dziewczynę! Przecież jeszcze kilka godzin wcześniej wyciągnęłaby zapalniczkę i po kurtce zostałaby kupka popiołu! A ta dziewczyna mówi: „I chciałam cię za to wszystko, co było w ciągu ostatnich lat, przeprosić”. Padły sobie w objęcia. Stałem za drzwiami wniebowzięty.
Nie bałeś się, że to wszystko po powrocie się rozmyje? Że wrócą do swych iPhonów i helikopterów?
Powiedziałem im: szukajcie wspólnoty, bo inaczej zginiecie. Wróciliśmy do domów. Wiesz, jak trudno było im się rozstać? W poniedziałek podchodzą do mnie uczniowie z innych klas: „Panie Witku, nie wiemy, co się stało, bo ci, którzy byli w Wiśle, nie chcą nam powiedzieć, ale coś się musiało stać! Możemy też pojechać z panem od poniedziałku do piątku, żeby weekendu nie zarwać?”. (śmiech) Przyszedł wtorek: zebranie rodziców.
Spędzające sen z powiek nauczycielom prywatnych szkół…
Nigdy nikt nie przychodził. Maksimum pięciu, sześciu rodziców. Płacili – to wystarczało. Wchodzę do klasy: siedzi komplet. „Panie Witku, co pan zrobił naszym dzieciom?” – pada hasło z sali. „Nie poznajemy ich, posprzątały po sobie, siedziały z nami przy obiedzie, wieczorem zrobiły same zadanie (a przecież nie musiały, mamy ludzi do odrabiania zadań), poszły grzecznie do łóżka i jeszcze na deser... znalazły na półkach zakurzone Biblie i zaczęły czytać”. „Sorry – odpowiedziałem. – Wybraliście prywatną szkołę, która w nazwie ma dopisek »katolicka«. To zobowiązuje. Wasze dzieci spotkały żywego Boga, przyjęły do serca Jezusa. No, a teraz wasza kolej”. (śmiech)
Witek Wilk, ewangelizator (w 2014 roku przez 220 dni prowadził rekolekcje), perkusista
za gość.pl
GN 39/2014
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz