Złemu duchowi chodzi tylko o jedno: aby wyeliminować nas skutecznie z walki duchowej. Z walki o lepsze jutro, o lepsze relacje, o nasze własne lepsze człowieczeństwo. W tej bezpardonowej walce stosuje proste, acz skuteczne narzędzie: zniechęcenie. Czy jest na nie jakieś lekarstwo?
- Pierwotne powołanie człowieka
Księga Rodzaju mówi wyraźnie, że pierwsi ludzie uprawiali i doglądali ogród Eden, który został im podarowany: "Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał" (Rdz 2, 15) Co to znaczy? Tak! Ludzie w Raju pracowali! A jednak, gdy myślimy o Raju to z jakiegoś powodu odrzucamy tę ideę! Widocznie jest nam do czegoś potrzebna wizja Raju na wzór beztroskiej sielanki.
Tak czy inaczej możemy powiedzieć, że Stwórca powołał człowieka do... przekraczania siebie. Miało się to dokonywać przez troskę o to, co zostało mu powierzone. Każdy z nas, będąc synem Adama lub córką Ewy, został powołany do podejmowania trudu i wysiłku na wzór pierwszych rodziców. Idąc jeszcze dalej - ku samym początkom - widzimy Boga, który stwarza świat i wkłada w to ogromny wysiłek! Poczułem to pewnego razu, gdy potrzebowałem przywieźć do domu trochę piasku z plaży. Gdy nasypałem go do reklamówki i podniosłem, zaskoczył mnie jego ciężar. A gdy spojrzałem na plażę, która ciągnęła się po horyzont to... przekroczyło to moje wyobrażenie, ile ta plaża naprawdę waży!
Powróćmy jednak do Adama i Ewy. Niektórzy teologowie wysuwają tezę, że w Raju człowiek pracował i trudził się. W ten sposób wypełniał zlecone mu przez Boga powołanie. Ponieważ jednak jeszcze nie popełnił grzechu, to podejmowany wysiłek nie był dla niego żadną przykrością! Wręcz przeciwnie - był radością i okazją do spotkania ze Stwórcą. Człowiek w Raju odnajdywał się w naturalny sposób w podejmowaniu różnych odpowiedzialności i prac. Nie stanowiły one dla niego brzemienia tak, jak ma to miejsce dziś. Człowiek nie miał wtedy odruchu buntu wobec obowiązków i zadań. Czuł się szczęśliwy, mogąc pracować i trudzić się. Idąc za tą myślą, możemy wyobrazić sobie, co się działo z Adamem lub Ewą, gdy np. skaleczyli się, przeskakując przez jakieś drzewo. Czy odczuwali wtedy ból? Tak! Odczuwali ból, ale był to ból, który nie wprowadzał w nich dysharmonii w relacji do Boga! Nie przeszkadzał im nadal cieszyć się Rajem.
W planie Bożym człowiek od początku został wyposażony w zdolność do przekraczania siebie. Dotyczyło to czterech obszarów: świata zewnętrznego, kontaktu z Bogiem, drugim człowiekiem i ze sobą samym. W sferze społecznej i relacyjnej oznaczało to zdolność do komunikacji z innymi. Dla Adama była to zdolność rozmawiania z Bogiem, z Ewą i z samym sobą, ale także zdolność słuchania. Zdolność do otwierania się na świat drugiej osoby. W Księdze Rodzaju czytamy: "Bóg [ludziom] błogosławił, mówiąc do nich" (Rdz 1,28). Bóg mówi, a człowiek jest zdolny usłyszeć. Jest zdolny zobaczyć, doświadczyć, poznać coś, co pochodzi nie tylko z jego wnętrza, nie tylko ze świata stworzonego, ale coś, co pochodzi bezpośrednio od samego Stwórcy.
Od samego początku człowiek dysponuje więc zdolnościami do wykraczania poza siebie i do korzystania z nich na dwa sposoby: przez panowanie nad stworzonym światem oraz przez przekraczanie kręgu tylko własnego świata. Obie postawy wymagają od człowieka trudu, który na początku wpisywał się naturalnie w poczucie szczęścia.
- Acedia - specyficzne lenistwo
W ułatwianiu sobie życia nie ma nic złego dopóty, dopóki nie pragniemy ułatwić sobie wszystkiego. Dopóki nie chcemy całkowicie wyzbyć się najmniejszego choćby wysiłku. Gdy tak się dzieje, wtedy także dusza może zacząć chorować na acedię. Katechizm Kościoła Katolickiego tłumaczy ten tajemniczy termin jako lenistwo duchowe lub ospałość (por. KKK 1866). Trzeba przypomnieć, że jest to jeden z siedmiu grzechów głównych. To taki, za którym kroczy cała horda innych pomniejszych. Gdy poddajemy się grzechowi głównemu, tym samym wpuszczamy do środka inne mniejsze, które są z nim związane. "Kupujemy" lenistwo w pakiecie z innymi: rozżaleniem, smutkiem, wygodnictwem, hedonizmem itd. Lista jest bardzo długa.
Ojcowie pustyni postrzegali acedię jako wywołaną działaniem demona południa. Przebywając na pustyni doświadczali największej ospałości w południowej porze dnia. Gdy żar lał się z nieba, ogarniało ich lenistwo. Ospałość budziła przemożną chęć odpoczynku, a zarazem niechęć do podejmowania wyznaczonych prac. Acedia polega właśnie na tym, że nam się nie chce. W szczególności czujemy niechęć do robienia tego, co do nas należy. Acedia nie jest absolutnym lenistwem. Ktoś, kto na nią cierpi, będzie gotów wykonywać niektóre prace i obowiązki. Ale wyłącznie te, które... sprawiają mu przyjemność. Wystarczy jednak, że pojawi się choćby cień niechęci względem jakiejś pracy, a wtedy dotknięty acedią od razu ją odrzuci jako zbyt ciężką. Istotą tego grzechu jest więc uleganie złudzeniu, że dana praca przerasta siły.
Pewnego razu zgłosił się do mnie student, który miała poważne problemy z dokończeniem pisania pracy magisterskiej. Od kilku miesięcy nie udawało mu się wyjść poza pierwszy rozdział. Stanął w miejscu. Okazało się, że ilekroć zabierał się do pisania, tylekroć ulegał wyobrażeniu ogromnych problemów i przeciwności, które momentalnie podpowiadała mu wyobraźnia. Widział trudności niemożliwe do pokonania. Gdy skupiał się na nich, czuł się tak zniechęcony do dalszego pisania, że natychmiast odrzucał jakąkolwiek myśl o napisaniu choćby jednego akapitu. Taki stan doprowadził go do całkowitego zniechęcenia się sobą i zablokowania się w zamierzonej pracy. Na dodatek, aby zrekompensować sobie przykre uczucie rozczarowania, uciekał w trwające w nieskończoność granie w pasjansa na komputerze, co jeszcze bardziej pogłębiało jego żal do siebie.
- Prawdziwa radość z podejmowania wyzwań
Przychodzi mi na myśl historia Amerykańskiej pływaczki Florence Chadwick, która w 1952 roku jako pierwsza kobieta próbowała przepłynąć wpław kanał Catalina. Musiała zmagać się z przenikliwym zimnem, mgłą, rekinami. Pierwsza próba była nieudana. Chadwick zrezygnowała z powodu drętwienia w lodowatej wodzie. A także dlatego, że nie widziała, jak daleko jest do upragnionego brzegu z powodu gęstej mgły. Choć była upartą pływaczką, musiała się poddać. Po piętnastu godzinach i pięćdziesięciu pięciu minutach mimo dopingu ze strony trenera i matki, Chadwick zrezygnowała. Podupadła na duchu, prawie się załamała, gdy okazało się, że do brzegu zabrakło jej tylko... pół mili! Dwa miesiące później Chadwick podjęła drugą próbę. Warunki były podobne jak za pierwszym razem. Ale w tym wypadku pływaczka nie straciła wiary. Jako pierwsza kobieta na świecie pokonała szczęśliwie kanał Catalina i spełniła swoje marzenie. Ta historia pokazuje, że każdy z nas ma do przepłynięcia swój kanał Catalina. Ma do pokonania największego wroga czyli... siebie samego.
- Prosta zasada
Duchowa choroba acedii nie zaczyna się nagle. Powstaje poprzez stopniowe rezygnowanie z podejmowania codziennych trudów i obowiązków. Dusza, choć może zabrzmi to nieładnie, przypomina mięśnie. Jeśli codziennie podejmujemy ćwiczenia fizyczne, nasze mięśnie są w coraz lepszej formie. Jeśli jednak przestajemy je ćwiczyć, czasem wystarczą nawet dwa tygodnie, aby utraciły swoją podstawową zdolność do działania. Podobnie jest z duszą. Musimy ją codziennie ćwiczyć. Nie chodzi tu o żaden woluntaryzm czy ambicjonalne postawy duchowych osiłków. Nie chodzi o wyciskanie z siebie ostatnich potów i jęczenie pod nosem: "Dzień bez bólu, dzień stracony!". Nie! Chodzi jedynie o własną miarę wysiłku i trudu (czasem fizycznego, a czasem duchowego, a najczęściej jednego i drugiego), która jest konieczna do tego, aby nasz duch się umacniał i rozwijał. Bardzo łatwo jest w kilka dni stracić wewnętrzną dyscyplinę i doprowadzić się do bezładu. Do stanu, w którym nic nam się nie chce. Jednak, aby powrócić do poprzedniej kondycji, potrzeba będzie znacznie więcej czasu i wysiłku.
Każdy z nas może wyznaczyć sobie tzw. plan minimum. Tak, tak! Nie pomyliłem się! Plan minimum. Nie maksimum! Taki, poniżej którego nie zgadzamy się zejść. Właśnie taki plan, choć może nie brzmi to dobrze, pozwoli nam realizować życiowe cele i zachować pokój serca. Najważniejsze nie jest jednak to, ile uda nam się wykonać. Liczy się odnalezienie własnego rytmu i utrwalenie postawy wierności na obranej drodze. Taka metoda pozwoli nam przezwyciężać zniechęcenie, które odbiera chęć do pracy.
Zamiast tego będziemy mogli uczyć się konsekwencji w doprowadzaniu rozpoczętej pracy do końca i wypełnianiu podjętych zobowiązań osobistych, które są cechami dojrzałej osobowości.
o. Dariusz Michalski SJ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz