Gdy wybieramy się na Eucharystię, warto jest sobie wyobrazić, że
wchodzimy w uzdrawiającą obecność Pana: Jego dobre Słowo jest kojące,
przywraca pokój, radość i nadzieję. Gdy jako wspólnota trwamy na
modlitwie, Duch Święty, który nas jednoczy, leczy rany podziałów,
niezgody i izolacji. Wreszcie Ciało Jezusa, Najświętszy Sakrament,
uzdrawia nas z niewiary i poczucia oddalenia od Boga. Słowa o
uzdrowieniu, którego dokonuje udzielający nam się Pan pojawiają się co
najmniej w dwu miejscach. Przed przyjęciem Komunii mówimy:"Panie, nie
jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a
będzie uzdrowiona dusza moja". Tuż po tym wyznaniu kapłan w osobistej
modlitwie przed spożyciem Ciała i Krwi Pana mówi szeptem (a szept
oznacza czułą rozmowę): "Niech przyjęcie Ciała i Krwi Twojej nie
ściągnie na mnie wyroku potępienia, lecz dzięki Twemu miłosierdziu niech
mnie strzeże oraz skutecznie leczy moją duszę i ciało".
Przypowieść o dobrym Samarytaninie może być odczytana jako opis
spotkania ze Zbawicielem, kurującym nas podczas Eucharystii. Bohater
przypowieści obmywa winem i oliwą człowieka pobitego przez zbójców.
Oliwa i wino były wówczas najbardziej dostępnymi środkami
dezynfekującymi. Dobry Samarytanin wyobraża samego Jezusa, który już nie
winem, ale drogocennym Lekarstwem Swojej Krwi (pod postacią wina) leczy
nasze rany. Zawozi następnie do gospody, którą jest Jego Kościół, aby
tam dopełnić Swej troski.
Właśnie my jesteśmy ludźmi pobitymi przez zbójców. Ledwo trzymamy się
na nogach w drodze do Boga Miłości, poobijani i posiniaczeni przez
własne niewierności i potknięcia. Pali nas gorączka przeróżnych złych
skłonności: na przykład ktoś za bardzo przyzwyczaił się do kłamstwa albo
nie potrafi zapanować nad niszczącym innych gniewem bądź trawi go
chorobliwa ambicja. Wszystko to oznacza wewnętrzne spustoszenie
duchowego organizmu, spowodowane przez grzech. Często kroki naszych
decyzji są niepewne, gdyż jesteśmy z lekka ogłupiali przez mnóstwo
opinii i apodyktycznych sądów, powodujących zamęt i oszołomienie: co
właściwie jest prawdą, dobrem i czy w ogóle możliwe jest godziwe życie w
wierności nauce Mistrza?
Nasze serce nie jest w stanie bić spokojnym, równym rytmem miłości do
Pana, bo choruje na niedowierzanie Miłości. Trudno uniknąć owej choroby
żyjąc pośród ludzi, którym Jego Imię jest obce, obojętne albo budzące
poczucie zagrożenia. Taki jest nasz żałosny stan wędrowców pobitych
przez zbójców. Leżymy przy drodze, a niewielu przechodzących obok kwapi
się z pomocą. Ilekroć gromadzimy się na Eucharystii, może się dokonywać
uzdrowienie naszych myśli, pragnień, woli i wiary. Bowiem On sam
zobaczył nas, wzruszył się, podszedł, "przyjmując postać sługi" i
ogarnął swoją bliskością. Na Mszy zostajemy otoczeni Jego Ramionami,
czujemy, że jest: słyszymy Słowa! Właśnie dzięki tej bezpośredniości
wypowiadanego Słowa oraz znaków niosących żywą Obecność, możemy
stopniowo doznawać uzdrowienia. Powoli dochodzić do siebie, aby widzieć,
słyszeć, odczuwać i kochać Boga. Czy może się ostać choroba naszej
niewiary w Jego nieskończoną miłość, kiedy On sam wydaje się w nasze
ręce? Czy można nie pokochać niewinnego Baranka, który zraniony przytula
się do zagubionego człowieka? Jak może nadal nas trawić gorączka
podejrzeń, że Bóg chce nas zagarnąć i bezpardonowo sobie podporządkować,
skoro pozwala samego Siebie spożyć, przyswoić, zjeść?
Msza Święta jest wielkim, Boskim Lekarstwem. Jest to czas przebywania w
uzdrawiającej Obecności Pana, który nam, konającym grzesznikom,
przywraca pełnię życia. Bo nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy
się źle mają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz